środa, 4 grudnia 2013

Komuna ma...


Czy ktoś z Was zastanawiał się kiedyś nad tym, o czym jest w zasadzie piosenka Beatles'ów (u mnie w wykonaniu Ani Dąbrowskiej) "Strawberry fields forever"?


Powyższy kawałek dot. komuny utworzonej w Stanach Zjednoczonych - w latach 60' ubiegłego wieku - przez Gridley'a Wright'a. Zaskoczeni? Zdaję sobie sprawę jaki stosunek do tego typu organizacji ma większość społeczeństwa. W moim przypadku jest podobnie ... z pewnym małym wyjątkiem. 
Przyglądając się komunom, które istniały na przestrzeni ostatnich 50 lat możemy zaobserwować, że większość z nich była skazana na porażkę. Narkotyki, alkohol, brak zasad, brud i choroby to przypadłości, z którymi można się było spotkać w tych środowiskach. Istnieją jednak pewne odstępstwa. Wydaje mi się, że sama idea zrzeszania się ludzi ze sobą niespokrewnionych - w celu utworzenia czegoś w rodzaju dużej rodziny - jest czymś sensownym. Jeżeli dodamy do tego wspólny światopogląd, chęć odcięcia się od ogólnie postępującej globalizacji, cyfryzacji, a przede wszystkim komercjalizacji życia, myślę, że wówczas taka kontrkultura staje się wręcz azylem dla uwięzionego i strapionego umysłu. Ze wszystkich koncepcji najbardziej spodobał mi się postulat dotyczący podejścia do pracy i czasu wolnego, którego znakiem charakterystycznym jest brak podziału na te właśnie dwa obszary. Zarówno praca produkcyjna (sposób na zdobycie funduszy), jak i teoretyczny czas wolny muszą być wartościowe dla ducha człowieka, muszą go wzbogacać i karmić.


Głównym problemem komun było to, że bardzo często tworzone były przez osoby młode (nastolatków lub dwudziestoparolatków), którym nie chodziło o to, aby stworzyć sensownie działającą społeczność będącą alternatywą dla życia w aglomeracjach. Tego typu zgromadzeniom zależało przede wszystkim na narkotykowych odlotach i wiecznych imprezach. Dodatkowo wszystkiemu przyświecały anarchistyczne hasła oraz bunt przed rodzicami - tak pokrótce prezentowała się ich faktyczna filozofia. Takie organizacje z góry były skazane na klęskę. 
Całkiem inaczej przedstawiała się koncepcja "Strawberry fields". Komuna ta, o której mówiono "komuna idealna", w większości złożona była z ludzi po 30 roku życia, którzy mieli na nią sensowny pomysł - jako jedna z nielicznych pełniła ideową rolę, nadając sens i spełnienie jej członkom. 



Do umieszczenia dzisiejszego wpisu natchnął mnie film pt. "Ballada o Jack'u i Rose". Film ukazuje widmo pewnej komuny umiejscowionej na wyspie przy wschodnim brzegu Stanów Zjednoczonych. Po całej koloni pozostał tylko tytułowy Jack (jeden z jej założycieli). 
Jack to samotny ojciec, wychowujący na wyspie swoją córkę Rose, która z powodu braku kontaktu ze światem zewnętrznym jest całkowicie przesiąknięta jego ideałami. W powyższym dziele zaobserwować możemy niezwykły przykład miłości łączącej tych dwojga oraz ciekawie rozwijającą się - pomimo napotykania przeróżnych życiowych trudności - historię. W mojej ocenie to bardzo dobry obraz, a klimat minionej ery hipisów urzeka i wzbudza nostalgię. Przysłuchajcie się akcentowi Daniel'a Day Lewis'a - prawdziwy Szkot(szok) ;) 





Moją uwagę przykuł również dom, w którym mieszkali główni bohaterowie. Rustykalne cudo. Oto on:



A to kilka innych, równie pięknych:










Dla osób preferujących lżejsze historie proponuję film z Jennifer Aniston pt. "Wanderlust" - w polskiej wersji tytuł brzmi: "Raj na ziemi". Świetna komedia będąca krzywym odzwierciedleniem (a może jednak właściwym ukazaniem) życia w komunie - tak, jak było to w latach 60'.




  
source: fc04.deviantart.net, digsdigs.com, great-adventures.com, p2.kciuk.pl, dhaamdhoom.com, 4.bp.blogspot.com, 25.media.tumblr.com, 2.bp.blogspot.com, magivanga.wordpress.com 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz